Tag Archives: Łemkowie

Bieszczady – akcja pod kryptonimem „Domek u Jadzi” – cz. I

Zwykły wpis

Mówią, że to Osławą biegnie granica pomiędzy Beskidem Niskim a Bieszczadami i między Łemkami a Bojkami, ale jak to na każdej granicy, którą można wyznaczyć kreską na mapie lub słupkiem w przestrzeni, ludzie, zwierzęta i przyroda jakoś tak wyznaczonych granic się trzymać nie chcą. Dlatego mieszają się nierzadko wchodząc w związki małżeńskie pomiędzy sobą, choć znacznie częściej niż krew miesza się kultura i obyczaje ludzi każdego pogranicza. W przypadku grup etnicznych zamieszkujących Karpaty lepiej byłoby mówić o ich odrębności w ogóle niż różnych narodowościach, ale cóż zrobić, kiedy kartografowie upatrzyli sobie szczyty gór na wyznaczanie granic? O Łemkach i Wołochach od lat śpiewali studenci snujący się po nadgranicznych terenach w polskich Karpatach, jak snuł się dym palonych przez nich ognisk. O Bojkach trzeba już było przeczytać w przewodnikach, encyklopediach itp. albo zderzyć się z ich kulturą w ich świecie. Z jednej strony profesor Roman Reinfuss, którego życie i działalność na rzecz badania kultury Łemków obrosło w legendę, z drugiej strony największy i najwspanialszy piewca łemkowszczyzny i Beskidu Niskiego – Jerzy Harasymowicz układający słowa chwały, sławiące piękno tego zakątka świata w pieśni kołysane wiatrem na połoninach Beskidu i dzwoniące echem minionych czasów w pustych niejednokrotnie parawanach dzwonnic przycerkiewnych, to ludzie, którzy są drogowskazem dla wrażliwego wędrowca.

Osława więc jest naturalną granicą pomiędzy Łemkami a Bojkami, choć obie grupy etniczne należą do Rusinów, którzy m.in. byli naturalnymi mieszkańcami południowo-wschodnich rubieży naszego kraju ujętego w obecnych granicach.

Jadąc tam, pierwszy raz Osława stanęła nam na drodze w okolicach Zagórza i jest to miejsce, nieopodal którego wpada ona do Sanu i już wespół z nim dzieli Łemkowszczyznę i stracony świat Bojków od świata Pogórzan. Sam Zagórz jest wschodnim przedmieściem Sanoka, choć odzyskał jestestwo jako samodzielny byt administracyjny. Zaś jeśli chodzi o Bojków, ich kulturę i tradycje, to natknęliśmy się na nie już w Zyndranowej, a ile stamtąd jeszcze do Osławy i wyznaczonej na niej granicy?

Zagórz najlepiej obejrzeć ze wzgórza Mariamont, na którym znajdują się ruiny klasztoru obronnego oo. Karmelitów. Widać stamtąd obie cerkwie i kościół „polski” – jak zwykli rozróżniać świątynie miejscowi na tych niejednolitych pod względem religijnym terenach. No i widok rozpościera się oczywiście na położone po obu stronach Osławy miasteczko i przepięknie wijącą się wśród okolicznych wzgórz rzekę tworzącą w tym miejscu zakole; rzekę, którą w drodze tam i z powrotem przekroczymy niezliczoną ilość razy. Kiedyśmy wciąż przejeżdżali wskroś Osławy i Sanu zdawało się nam, że jeździmy w kółko, albo, że nie ma już na świecie innych rzek ponad te dwie, przy czym San towarzyszył nam w Bieszczadach, dokąd zmierzaliśmy.

Skoro jesteśmy w Zagórzu i wspinamy się trasą wycieczkową ku szczytowi Mariamontu i wieńczącym go ruinom klasztoru, to zostańmy tam chwilę, bo naprawdę warto. Idzie się drogą jezdną, ale już przy parkingu znak informuje, że droga jest tylko dla mieszkańców. Rzeczywiście domy wnet się kończą, wraz z nimi asfalt, a droga staje się „drogą pylistą, drogą polną jak kolorowa panny krajka”. Słońce było wysoko, zapewne nad stodołą i chcieliśmy tańczyć walca… Najbardziej wtedy, gdy z nieograniczonej przestrzeni połoniny, którą hulał swawolny wiatr gnający po niebie obłoki weszliśmy w pozbawione dachu ruiny barokowej fortecznej budowli, która niszczeje od czasów zaborów austriackich, właściwie od czasów Konfederacji Barskiej, a już szczególnie od czasu II pożaru, który strawił  to miejsce po części w 1822 roku.

Niebotyczne mury nawy głównej kościoła ufundowanego przez Jana Franciszka hr. Stadnickiego w podzięce za uratowanie życia w wojnie północnej (jak głosi tablica umieszczona na murach ruin klasztoru, a głosi nieco odmiennie o danych fundatora niż znana encyklopedia internetowa) zamykają w sobie przestrzeń i stanowią barierę dla wiatru, ale otwierają się na niebo. W miejscu, gdzie znajdowało się prezbiterium, nad ołtarzem głównym do dzisiaj zachowały się fragmenty fresków malowanych techniką tzw. fresku mokrego. Wyraźnie też przekracza się granicę prezbiterium intuicyjnie zachowanym stopniem i ma się wrażenie, że widać wejście do krypty. Zresztą tablica znajdująca się na zewnątrz zawiera cztery kolumny po 14 nazwisk ojców i braci karmelitów bosych, którzy w latach od 1722 do 1817 spoczęli w owej krypcie pod nawą główną klasztoru, zawdzięczającego swą świetność i bogactwo klejnotom i srebrom córki fundatora – Annie Stadnickiej. Gospodarz obiektu umieścił tablicę informującą o niebezpieczeństwie wejścia na teren kościoła, ale gdybyśmy tam nie weszli, pewnie nie przeżylibyśmy tego wrażenia, które zawładnęło nami, gdyśmy stanęli w monumentalnych murach pod gołym niebem. I tylko tam będąc można było odczuć, że te konkretne ruiny mocniej świadczą o pięknie i niecodzienności tego miejsca, niżby świadczył zachowany klasztor – forteca. Do tego zapewne trzeba znać krztynę historii kraju i miejsca, by wrażenie odniosło się mocniejsze, pełniejsze, powodujące gęsią skórkę na ciele w ciepły wiosenny dzień.

Na szczycie wieży zrobiona jest platforma widokowa i to z niej rozpościerają się najpiękniejsze widoki na zakole Osławy, trzy świątynie i zabytkową część miasta.

Sanok z przylegającym doń Zagórzem jest bramą w Bieszczady, którą właśnie przekroczyliśmy w wyprawie w poszukiwaniu śladów kultury ludzi niegdyś je zamieszkujących.

Kliknięcie w zdjęcie spowoduje przekierowanie na stronę albumu z moimi zdjęciami.

Zagórz Bieszczady

Zagórz Bieszczady

Cerkiew w Bielance k/Gorlic – z cyklu: Cerkwie Beskidu Niskiego

Zwykły wpis

Drewniana, trójdzielna, z wieżą o konstrukcji słupowo-ramowej nad przedsionkiem. Z babińcem i krytym gontem dachem namiotowym nad nawą i kalenicowym nad prezbiterium. Nad każdą częścią znajdują się wieże o różnej wysokości z banistymi hałmami. Typowe łemkowskie budownictwo cerkiewne.

Ale!

Osiemnastowieczna cerkiew w Bielance kryje w swoim wnętrzu niejeden zabytek sztuki sakralnej. Cały ikonostas datowany jest na 1783 r. (tylko 10 lat starszy niż sama świątynia). Są też ikony z XVII i XVIII wieku. Jest coś w obrządku wschodnim, w wyglądzie i wystroju każdej cerkwi, co pobudza moje – w dzieciństwie utrwalone – zamiłowanie do dewocjonaliów. Wnętrze cerkwi w Bielance kipi atmosferą łemkowszczyzny – ikonostas w złoconych okowach z misternie rzeźbionymi carskimi wrotami, nadmiar ikon Świętych i malowideł o tematyce religijnej i ornamentalnej, feretrony i sztandary, świeczniki ze świecami z wosku pszczelego i drewniane oraz metalowe krzyże, żyrandole w kształcie świeczników, wyszywane ręczniki zawieszone na obrazach świętych i na krzyżach dla nadania odświętności, miękkie dywany i kobierce pod stopami. Namalowana na suficie przedsionka Matka Boża Pokrowna – rozchylająca poły płaszcza, by schronić pod nimi każdego, kto schronienia potrzebuje patronuje świątyni, która służy wiernym trzech obrządków: rzymsko- i greckokatolickiego oraz prawosławnego. Żywy ekumenizm, Słowo, które Ciałem się staje za każdym razem, gdy wierni różnych obrządków przychodzą na Eucharystię i wszyscy słyszą to samo: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”.

 

Cerkiew Opieki Matki Bożej w Bielance k/Gorlic

Cerkiew Opieki Matki Bożej w Bielance k/Gorlic

 

Bielanki, choć skryta jest w górach Beskidu Niskiego tak, że jest jak u Pana Boga za piecem, nie ominął pogrom „Akcji Wisła”. Mieszkańcy zostali wywiezieni, podobnie jak stało się to z mieszkańcami obrządku greckokatolickiego i prawosławnego z innych miejscowości, oskarżonymi o pomoc bandom UPA. Z czasem wygnańcy wrócili i Bielanka była pierwszą miejscowością na Łemkowszczyźnie, przed którą postawiono (w 2009 r.) dwujęzyczne tablice drogowe z nazwą miejscowości – po polsku i łemkowsku. U Słowaków, naszych południowych sąsiadów, dwujęzyczne nazwy miejscowości na Łemkowszczyźnie to norma, u nas wciąż egzotyka.

 

Bielanka

Bielanka

Tuż przy cerkwi, jak to przy cerkwi, znajduje się cmentarz, na którym, równie zgodnie jak przed stołem Pańskim stoją, spoczywają wierni trzech obrządków. Jakkolwiek groteskowo to zabrzmi, ale po cmenatrzu widać, że miejscowość żyje. W innych miejscowościach Łemkowszczyzny cmentarze goją historyczne rany zadane przed dziesiątkami lat. Kamienne czy metalowe krzyże chylą się coraz bardziej ku ziemi, niektóre rozsypuje czas, więc powierzchnię cmenatrza znaczą już tylko niewielkie fałdy i nierówności po niegdysiejszych kurhanach (najwymowniejszymi w przemijanie czasu cmenatrzami łemkowskimi są cmentarze w Łabowej i Królowej Górnej, zwanej kiedyś Ruską). Gdzieś pojawia się zaledwie nowoczesna granitowa tablica postawiona w hołdzie przodkom przez przyjezdnych synów i wnuków. Na cmenatrzu w Bielance jest zupełnie inaczej; więcej na nim nowych grobów niż starych. Tuż za ogrodzeniem pasą się krowy. Mielą w swych krowich mordach zielną strawę i nie obchodzi ich nic, prócz dokuczliwych bąków i gzów, więc machają ogonami, by się od nich opędzić.

Mieszkańcy każdej łemkowskiej wsi trudnili się czym innym, stosownie do bogactw naturalnych i własnych zdolności i umiejętności. Choć te ostatnie doskonalili zapewne w zależności od potrzeb. Toteż historyczni mieszkańcy Bielanki trudnili się wyrobem dziegciu i mazi. Byli więc dziegciarzami i maziarzami. Bielankę również, jak inne wsie i miejscowości Łemkowszczyzny, lokowano najpierw na prawie magdeburskim (źródła podają, że za czasów Wielkiego króla Kazimierza), a później, po wyludnieniu, lokowano ponownie. I tym razem na prawie wołoskim…

Gdyby tak, zobaczywszy cerkiew z zewnątrz, pomyśleć: cerkiew jak każda inna, żadna rewelacja – ot typowa świątynia łemkowska schowana w Beskidzie Niskim, i pojechać dalej, to straciłoby się całą poezję zapisaną w drewnianych balach i baniach, na których zwieszają się chmury, tak umiłowanych przez Harasymowicza i jemu podobnych.